964

Muzyka potęguje emocje. Rezonuje. Drżenie do drżenia. Słowo do słowa. Śnienie do śnienia. Czas bardziej nielineralny niż zwykle wyprawia coś dziwnego. Z /po/czuciem tego ile to trwa. I ile może potrwać. Ciekawość. Tym razem to ona pomaga. Nie spanikować.

963

Wdzięczność. Siedzisz w aucie i pozwalasz otulić się dźwiękom. Temperatura na zewnątrz spada do tej, którą lubisz najbardziej, niebo zasnuwają chmury. Balkon otwarty na oścież bo burza i deszcz . Muzyka wokół. Ciepło w okolicach serca. Kąpiel. Bilety do kina. Przepływy. Płyniesz więc. Pełnia księżyca i energia od której „tańczysz na wulkanie”. Tracisz czujność. Na tyle, żeby poczuć. Wszystko co się wydarza / albo nigdy nie wydarzy. Skrzyżowania dróg. Pstryczki w nos od Wszechświata, który wie o Tobie więcej niż Ty sama. Chcesz. Nie chcesz. Uciec. Wycofać się ze słów. Nie prostować niczego. Wcisnąć niepokój głęboko pod zachwyt kolorem nieba za oknem.

961

Ulga. I senność. To właśnie czuję siedząc z kotem przytulonym do ręki i pijąc w piątkowy wieczór ciepłą wodę z kawałkami mandarynek. Tydzień pełen rozmów. Z nieznajomymi. Załatwianie spraw urzędowych. Emocje. Rozciągnięte na skali po maksimum. Pierwsze razy. Niekoniecznie te dobre. Gdy ktoś nagle zmienia pas na ten, na którym jesteś ty. Inne pierwsze. Wzruszenie, bo posadziłaś drzewo. Promienie słońca na czubku ledwo wyrastającym z ziemi. Ludzie, których filozofii życia nie rozumiesz. I wolisz omijać. Decyzje. Jak lekcje od życia. Zmęczenie. A przecież czujesz energię w opuszkach palców i ciepło wewnątrz dłoni. Tak wyraźnie, że prawie dostrzegasz jaki ma kolor i kształt. Intuicja. Myśli o tym co się wydarzy przed tym co się wydarzyło. Jakby ich więcej. Znów. I coraz trudniej odwrócić się i udawać, że ich nie ma.

Już nie chcesz się odwracać.

960

Drobiazgi. Jakby to z nich i towarzyszących im emocji składał się wszech/świat. Tyle ich umyka. Radość na myśl o 100-letniej osobistej Babci, która ostatnio zapragnęła sukienki. Pęd na rowerze. A może właśnie brak pędu. Wokół przecież ptaki, wiosna, zapach jaśminu. A w nogach ociężałość. Mimo, że niedawno Pustynia Błędowska i góry. W górach tyle wiatru. Krokusy. Widok na Tatry. Na hołdzie też wiatr. Choć zamiast krokusów rozbite szkło, to jednak przestrzeń. Słuchawki na uszach. Muzyka. Bycie w tu i teraz . Jak w świąteczny niedzielny wieczór na spacerze w okolicach Nikiszowca. Herbata po. I koty. Drobiazgi. Poniedziałkowe odwożenie do Gliwic. Pusta droga. Śpiew w aucie. Słowa wymieniane wirtualnie z kimś obcym, a jednak bywającym w tych samych przestrzeniach. Mijanie się . O włos. Na kilometr. Intensywność zdarzeń sprawia, że 4 dni rozciągają się w dużo więcej. Nielinearność zdarzeń. Kubek lodów wciągnięty wieczorem. Balkon otwarty na oścież. Prezent z Maroka. Gołe stopy na piasku. Nieodebrany telefon.

958

Myśli o końcach świata/ światów , rozmowy nawet, jak klamra spinająca początek i koniec dnia. Po drodze tyle muzyki. Koncert Nosowskiej. Emocje. Rozglądam się po nich wieczornie próbując zidentyfikować źródła niektórych głęboko w sobie. Wdzięczność, że opadają równie szybko jak się pojawiają. W zamian pojawia się akceptacja. Ulga, że przecież nikt niczego nie musi. Nawet ja.

957

Kontrasty. Jak to w życiu. Poranny zachwyt pierwszym basenem od lat. Tym, jak bardzo, silny strumień wody rozluźnia wszystko to, co nagromadziło się w okolicach szyi. Dzień w pracy całkiem dobry. Wieczorne szczęścia w nieszczęściu. Kiedy myślisz, że rozwaliłaś komuś lusterko. I sobie. A potem ten ktoś naprawia Twoje, a tamto jego ma się całkiem dobrze. Spięcia. „Rozpięcia”. Asynchronicznie. A może jednak w rytm kieliszków wypijanego wina. Aż się do kina na fali / nie do końca wiesz czego / umawiasz. Z rozpędu.

956

Weekend w Londynie. Niebo o świcie z pokładu samolotu. Pierwsze promienie słońca odbijające się różem w chmurach jak wata cukrowa, a tuż nad nimi pełnia księżca. (Roz)poznawanie i oswajanie nowych przestrzeni. Pierwsze razy. Czyjaś gościnność od Jamajki po barraquito. Inna kawa: Colicci, kubki z napisem: the important things. Spacery wzdłuż Tamizy i mosty. Wydeptywanie ścieżek. Tunele. Ten stan, gdy chcesz zapamiętać jak najwięcej. Kontrasty, jak z Gotham City. Mosty, minitargi, Borough market, ostrygi do skosztowania następnym razem. Marmite z serem na przypieczonym toście. Tate museum. Widok ze Sky Garden. Oczywistości. Jak okolice Westwinster Abbey. Chemiczny smak napoju z tesco w ustach. Wiewiórki w Hyde Parku jak szczury w Paryżu. Kwitnące drzewa. Historie. Miejsca pełne nie Twoich wspomnień, które sprawiają, że od razu są ci bliższe. Wdzięczność. Za czyjeś: że do Londynu pasujesz idealnie. Za zaopiekowanie. I bycie prawie jak u siebie, chociaż tuż obok ma dom Justin Bieber. Jedzenie na mieście. Chińska dzielnica. Domowy pistacjowy sernik rozpływający się w ustach. (Z)łapanie balansu. Głęboko w środku, pomimo tłoku i hałasu. Rytm. Tętno. Życie. Twoje własne. Spokój. Tłumy w Soho.Spacer z Canary Wharf do Greenwich. Otwartość. Szczęście.

955

Zmęczenie. W ciele. Od mikrourazów dłoni, po spięcia mięśni, na które pomóc może tylko dotyk. Mózg, też przesiąknięty zmęczeniem nie próbuje niczego udawać, marząc, by wraz z emocjami (na których trzeba było pracować dzień cały) wejść w stan hibernacji.

Więc sie zapadasz. Choć na moment. W czarną dziurę, w której nikt / nic / i niczego.

954

z wpisów w kalendarzu własnym na dziś: /patrzeć na kogoś i czuć łaskotanie w duszy/ <3

952

Zatrzymują cię drobiazgi. Zbieżność zdarzeń. Ludzie. Ich przekonania. Kolory(t). Jedna taka cała w bordofioletach. Jej trzy kroki w przód. Trzy kroki w tył. Oceny, wycelowane wprost w ciebie bo : „ jak na taką bez mięsa to dobrze pani wygląda”. Oczekiwania. I ich zupełny brak. Że to, że potwierdzasz, że tęsknisz jest na raz i dziwne i miłe. Historie opowiadane przy kawie. A może wodzie z cytryną i ziarenkami pieprzu. Ten pieprz dodaje pikanterii i płynności słowom. Tyle ich dzisiaj w tobie.