974

Poranki. To ten moment kiedy wyjątkowo głośno słyszę chichot Wszechświata. Prawie wizualizuję jak zwija się w pół płacząc ze śmiechu.

Wczorajsze objuczenie w drodze do samochodu, eleganckie ciuchy na imprezę, które powypadały z rąk przy próbie zrobienia zdjęcia. Na świeży śnieg poupadały. Łaskawy to przecież chichot. Po to, żeby jak już pozbierasz wszystko wokół zanurzyć cię prosto w wiatr co się zerwał, żeby jeszcze dowalić kolejną porcją śniegu…

Dzisiejszy poranek. Dziwniejszy jeszcze. Z sąsiadką, co uporczywie dzwoni do drzwi, po to żeby powiedzieć, że są otwarte. I że się zaniepokoiła. Gdy prawie zaczynasz się rozglądać, szukając źródła śmiechu jak w sitcomie, bo ci się przypomina historia takiej jednej Bliskiej, co to ją obudziła jej sąsiadka stojąc nad łóżkiem, a koty już wyruszyły w rejs po blokowym korytarzu… Do tego akumulator. Radośnie dołączył o poranku do listy sprzętów, do wymiany w tym m-cu. Tuż po lodówce, na którą jeszcze czekasz, pralce, co już stoi i działa i odkurzaczu.

Że idzie nowe? To komunikat, który próbuje się przedrzeć przez /oby wciąż/ przyjazny rechot ?

973

Jesień nie sprzyja wygrzebywaniu się. Gapieniu zza szyby sprzyja, opatulaniu się ciepłem. Niby wiem, że wystarczy włożyć trochę wysiłku, a chłód wiatru na skórze przypomni, że lubię go czuć. Że od wysiłku fizycznego mi lepiej, a w środku od tego jaśniej. Jeszcze przez chwilę daję się skusić ciepłu. Rekompensując rozleniwienie tym, że czytam o ciele, refleksologii, o tym jak ważne jest zadbanie o fizyczność. Jak się to przekłada na myślenie i emocje. Niby wiem …

972

Kiedy umiera Ktoś bliski część ciebie zmienia się w tkliwość. Wzrusza myśl o obranym jabłku i odcinanej skórce od chleba. Zaszywasz się więc po cichutku samemu. Mimo wernisażu, koncertu, i potrzeb pogrzebowoubraniowych.

Przerwa na czucie.

971

I jakoś Ci tak pomiędzy. Że nie do końca czujesz jaki to czas. Ciało zatrzymuje na sobie. Objawowo. Katarem. Rozbiciem. Różnymi takimi, na które łóżko i sen. Zakopujesz się więc. Chowając się przed myślami pod ciepłą kołdrą i kocem. To zakopanie pomaga, by poczuć tęsknotę, za ludźmi, za lasem, zapachem jesieni. Za sobą w ruchu. Zaczytaniu. Zamyśleniu nad światem, nie emocjami. I jakaś Cię dopada Nostalgia teraźniejszości. /i wracasz do Jorge Luis Borges/. Jak bumerang. Przez chwilę po drodze Ci z poezją.

970

Słowa wylewają się z głowy. Od wczoraj. Wykrzykiwane na schodach kamienicy, bo jak tu skończyć rozmowę.. Wymieniane dużo ciszej w parku. Nagrywane w rytm życzeń, bo czyjeś urodziny… Wycelowane w kogoś znajomego, kto przejeżdża na rowerze obok… Uzupełniają obraz wstukiwane pod zdjęciem na instagramie. Wyrywają się. Żywa ilustracja emocji skrząca się kolorem. Fala dźwiękowa. Temperatura rozgrzewa lub chłodzi. Atmosferę. Zmysłowo. Dotyk . Zapach. Smak. Dźwięk staje się tylko tłem. Przez chwilę. Po to by wybrzmieć szeptem.

969

Tak bardzo już czekałam na ten konkretny las. Na weekend z ludźmi, przy których splot napięć w środku, niezależnie od tego jak bardzo się rozrósł zmienia się powoli w ciepłą, miękką kuleczkę. Taką , że nic tylko HYGGE. Niby ta sama przestrzeń. A tym razem z kawałkiem wody obok. Do której udało się dotrzeć po latach zauważania, że gdzieś tam jest. Niby ta sama przestrzeń, a jednak tym razem czyjś głos przedpremierowo dzielił się muzyką pełną emocji, a Marilyn Monroe wyskoczyła z rzutnika. Bycie w tu i teraz. Gdzieś pomiędzy łykiem kawy, chwilą w hamaku i śmiechem. Z chwilą napięcia gdzieś pod koniec, na której po przeanalizowaniu nie chcesz już się skupiać i pamiętać. Słońce i deszcz. Tak bardzo.

968

Kryzysy. Że też one się anegdotycznie wręcz zbiegają z retrogradacją Merkurego. Zmęczenie w ciele. Tak, że własciwie nie wiesz już do końca czy puszczają emocje pomiędzy kontrolami lekarskowszelakimi. I co to za stan właściwie, że najchętniej to leżeć, spać i żeby jeszcze ktoś przytulał. No i żeby się nic już nie psuło, nie zalewało. A sprawy urzędowe pozałatwiały się same.

Takie tam. Marudzenie.

967

Wieczór w kinie z przyjaciółmi /The Old Oak / / spotify tuż po wejściu do domu jak narkotyk / prawie wyczuwasz, że muzyka porusza powietrzem wokół / Tobą porusza / drgania, drżenia, rozdrażnienia / północ spędzasz z zupą pomidorową i liścmi kafiru / nie pamiętasz już czemu nie wyciągałaś ich z szuflady tak długo

emocje rozlokowują się wygodnie w kubkach smakowych / na języku …czujesz ?

966

Dziwna to rzecz czas. Rozciąga się do granic po to by przyśpieszyć i kurczyć się gwałtownie. Pulsując w rytm spotkań, oddechów, dotyków… Tyle tych ostatnich. W Kaliszu. Świadomość ciała. Tak istotna. Zazdrości nieco, w kierunku tych, którzy pracują tańcząc i panują nad nim /ciałem/ znakomicie. Bliskość. Z ludźmi wokół. Poznawanie. Się. I inne /roz/poznawanie. Po dwóch latach. Nielinearność czasu. Gdy masz poczucie, że nie znając się znasz kogoś przecież doskonale. Naturalność. Bycie. Obok. Tyle ciepła. Rozkołysanie. Kot, który pozwala się głaskać – nie Tobie. Telefon po spotkaniu w Galerii. Roślinność na hałdzie jak ta w Berlinie. Pusty Park Śląski nocą. Rolki. Emocje. Próbujesz pomieścić i poukładać je w sobie. Układasz słowa. Powoli.

965

Senność. Zadziwienie. Tym, że można nie spać aż tak. Gdy oczy zamykają się same wsłuchujesz się w to, co mówi ktoś kilkaset kilometrów dalej. Albo w to, czego nie mówi akurat.

Tęsknota.