w jednym z nich niedawno wysiadłaś z samolotu z Cypru po to by za parę godzin wpakować się w pociąg do Gdyni / w innym coś z tych rzeczy nigdy się nie wydarzyło / skrzyżowania dróg/ szara kulka wciąż słaniająca się na nogach w kubraczku którego nienawidzi / wdzięczność / za przyjaciół, którzy trwają będąc obok/
Powtarzalność zdarzeń. Zmiany. Czujesz znów gdzieś głęboko w.
Dobrze jest czuć. Móc czytać posta sprzed miesiąca i zamiast kolejnej porcji „rozbić” odkrywać wewnątrz odrobinę ciekawości i otwartości na to co Nowe. Cieszyć się, że w przyszłym miesiącu zobaczysz morze. Na tyle, że postanawiasz zafundować sobie przejazd pierwszą klasą conajmniej w jedną stronę. Pomimo wszystkich napięć w ciele zauważać, że są momenty kiedy odpuszczają te w ramionach. Czuć ulgę. Czuć…
Pierwszy od niepamiętaszkiedy /choć tak naprawdę możesz przecież podać datę a nawet godzinę/ dzień, w którym nigdzie się nie śpieszysz / głowa pełna myśli tęsknot i obrazów / śnieg za oknem / wdzięczności tyle za dziś / za słowa zapisywane na chybił trafił w swoim własnym kalendarzu, które czytane m-ce później nabierają innych znaczeń i smaku /zmień zasady / rozleniwienie rozlewa się po ciele / nigdzie dziś nie wychodzisz / może ktoś wpadnie na chwilę / może onlinowy angielski przerwie na dłuższą chwilę ciszę / ale nie musisz biec i się spinać / z rozpędu za zgubioną czapkę kupujesz dwie / w dwóch zupełnie różnych kolorach /
pomiędzy teraz a dawno temu / księżyc w pełni / merlot krążący w krwiobiegu, jak lekarstwo na niewiadomoco / dźwięki wysączają się z głośnika wsączając w duszę / drżenia / tak mało dziś rozumiesz / nie musisz /
Wtedy wydarza się wieczór cały utkany z lęków. O to co będzie. O to co wydarza się teraz. O siebie. O Bliskich. W takie wieczory delikatność mikrowszechświata lśni od opcji,w których wszystko roztrzaskuje się w drobny pył. Racjonalizujesz więc. Z nadzieją, że światło poranka rozproszy mrok. Choć trochę.
/ … a potem, kiedy już robi się całkiem ciemno i gdy wydaje Ci się, że dawno przekroczyłaś dawkę i dotarłaś do granic tego, ile piękna jest w stanie zaabsorbować serce, mózg i dusza dostrzegasz tuż ponad granicą lasu migające plejady i jednak / znów/ się wzruszasz.. /
Dni, w których po/czucie szczęścia zawęża się do drobiazgów, aromatów i smaków. Czerwonego pieprzu i szałwi. Rooibosu z marcepanem, kawy z kardamonem. Deszczu na skórze. Ogromnych kropli spadających z uginających się gałęzi prosto w oczy, światła latarki próbującego przebić się przez wodę, ciemność i mgłę. Czyjegoś pocałunku w policzek i uścisków przy pożegnaniach. Lekcji jazdy na hulajnodze.
Inny czas i zupełnie inny Paryż. Już nie pusty. Pełen ludzi i szczurów. Dźwięków, kolorów, zapachów i smaków /Lody w Berthillon Glacier, L’as du fallafel, kawa w Palette Batignolles/ Zachwycający różnorodnością, inspirujący i potwornie męczący. Z całym kalejdoskopem emocji w reakcji na to co powyżej. Z tyloma rzeczami do zapamiętania. I nadzieją – chociażby na to, że z odszczepka drzewka laurowego w kuchni wyrośnie przydatne bardzo drzewo. Pełen zaskoczeń, na które wpada się przypadkiem, a które zatrzymują na dłużej /The Collège of Bernardins/ i pełna ekspresji i życia kobieta w toalecie publicznej na Montmartre / . Wywietrzniki metra i święty spokój w Ogrodach Luksemburskich i w Église Saint-Séverin.
Czas. Niby masz przećwiczone, kiedy płynie jakby wolniej, a kiedy przyśpiesza tak, że plączą ci się nogi i jedyne co możesz robić to chronić co się da, by się nie pocharatać zbyt mocno. A jednak wciąż pozwalasz. Jemu. Sobie. Wkręcać się w zbyt szybki rytm. Nawet na urlopie. Próbujesz poukładać w ciągu rzeczy, które nie mogą się udać bez opanowania sztuki bilokacji.
„Pomiędzy” ciesząc się jesienią w rytmie s l o w . Lśniącą i złotą.