Tak bardzo już czekałam na ten konkretny las. Na weekend z ludźmi, przy których splot napięć w środku, niezależnie od tego jak bardzo się rozrósł zmienia się powoli w ciepłą, miękką kuleczkę. Taką , że nic tylko HYGGE. Niby ta sama przestrzeń. A tym razem z kawałkiem wody obok. Do której udało się dotrzeć po latach zauważania, że gdzieś tam jest. Niby ta sama przestrzeń, a jednak tym razem czyjś głos przedpremierowo dzielił się muzyką pełną emocji, a Marilyn Monroe wyskoczyła z rzutnika. Bycie w tu i teraz. Gdzieś pomiędzy łykiem kawy, chwilą w hamaku i śmiechem. Z chwilą napięcia gdzieś pod koniec, na której po przeanalizowaniu nie chcesz już się skupiać i pamiętać. Słońce i deszcz. Tak bardzo.
Kategoria: drzewa
939
Niektóre weekendy naładowują energią. Od pierwszych chwil w sosnowym lesie. A może nawet chwilę wcześniej, gdy zaczyna się strefa poza zasięgiem i wiesz, że bez inicjatywy wymagającej spaceru żadne wieści z cywilizowanego świata do ciebie nie dotrą.
Siedzisz więc na drewnianym tarasie, z ważnymi ludźmi i psem. Rozmawiasz, jesz, pijesz wino. Unoszą się emocje, twoje, czyjeś, gdzieś w między czasie lewitując w stronę spokoju. I uważności. Pomaga też hamak i wpatrywanie się w górę. A potem w gwiazdy.
To, że zasypiasz sama pod bardzo ciemnym niebiem – bo tak chciałaś przecież – też jakoś pomaga. Tak jak zbieranie kurek, podczas którego bose stopy wybierają łażenie po mchu.
Drobiazgi, które składają się na całość.
922
/ … a potem, kiedy już robi się całkiem ciemno i gdy wydaje Ci się, że dawno przekroczyłaś dawkę i dotarłaś do granic tego, ile piękna jest w stanie zaabsorbować serce, mózg i dusza dostrzegasz tuż ponad granicą lasu migające plejady i jednak / znów/ się wzruszasz.. /
921
Dni, w których po/czucie szczęścia zawęża się do drobiazgów, aromatów i smaków. Czerwonego pieprzu i szałwi. Rooibosu z marcepanem, kawy z kardamonem. Deszczu na skórze. Ogromnych kropli spadających z uginających się gałęzi prosto w oczy, światła latarki próbującego przebić się przez wodę, ciemność i mgłę. Czyjegoś pocałunku w policzek i uścisków przy pożegnaniach. Lekcji jazdy na hulajnodze.
900
Dzień bardzo dobry. Od porannej deszczowej wiosny, po prawie Grenladię gdzieś na górze. Gdzie śnieg, mgła, zawieje i zamiecie. I cisza. I pustki w schroniskach, bo kto by się pchał w taki dzień .. / więc przestrzenie / i tyle miejsca na wszystko / na radość / na reset / na pełnię – nie tylko Księżyca
881
Podróże przez przestrzeń i czas. I spokój. Głęboko. Ból łydek gdy stoisz na palcach nie psuje błogostanu. Nawet cena usług dentystycznych i sznurek kurtki wkręcony w łańcuch nie wytrącają z . Równowaga. Przez moment. Wdzięczność, że jest.
Na chwilę świat się zatrzymał. Awaria usług. Przerwa w dostępie do portali społecznościowych. Telefony i głosy ważnych. Najważniejszych.
Hania Rani w tle.
875
865
Słowa o poranku biegną inaczej. Wydają się bez znaczenia więc płyną – przecież i tak zginą w niepamięci, nikt do nich nie wróci, klawisz delete wymarze je z dysku. Gdy zapada ciemność wszystko wydaje się trudniejsze. Emocje. Jak rollecoaster wciąż. Góra. Dół. Przestrzenie. We mnie. Senność. Dwie prawie nieprzespane noce i ciągłość zostaje przerwana. Pomiędzy – stany zawieszenia. Zawieszania się. Na czym właściwie? Dotyk. Niedosyt. Przejedzenie. Góra dół. Żołądek daje znać. Że nie lubi tego stanu. Przez chwilę pamiętam. Jutro znów zapomnę. Balansowanie na krawędzi. Przez chwilę pobyć Gdzieś tam.