967

Wieczór w kinie z przyjaciółmi /The Old Oak / / spotify tuż po wejściu do domu jak narkotyk / prawie wyczuwasz, że muzyka porusza powietrzem wokół / Tobą porusza / drgania, drżenia, rozdrażnienia / północ spędzasz z zupą pomidorową i liścmi kafiru / nie pamiętasz już czemu nie wyciągałaś ich z szuflady tak długo

emocje rozlokowują się wygodnie w kubkach smakowych / na języku …czujesz ?

966

Dziwna to rzecz czas. Rozciąga się do granic po to by przyśpieszyć i kurczyć się gwałtownie. Pulsując w rytm spotkań, oddechów, dotyków… Tyle tych ostatnich. W Kaliszu. Świadomość ciała. Tak istotna. Zazdrości nieco, w kierunku tych, którzy pracują tańcząc i panują nad nim /ciałem/ znakomicie. Bliskość. Z ludźmi wokół. Poznawanie. Się. I inne /roz/poznawanie. Po dwóch latach. Nielinearność czasu. Gdy masz poczucie, że nie znając się znasz kogoś przecież doskonale. Naturalność. Bycie. Obok. Tyle ciepła. Rozkołysanie. Kot, który pozwala się głaskać – nie Tobie. Telefon po spotkaniu w Galerii. Roślinność na hałdzie jak ta w Berlinie. Pusty Park Śląski nocą. Rolki. Emocje. Próbujesz pomieścić i poukładać je w sobie. Układasz słowa. Powoli.

965

Senność. Zadziwienie. Tym, że można nie spać aż tak. Gdy oczy zamykają się same wsłuchujesz się w to, co mówi ktoś kilkaset kilometrów dalej. Albo w to, czego nie mówi akurat.

Tęsknota.

964

Muzyka potęguje emocje. Rezonuje. Drżenie do drżenia. Słowo do słowa. Śnienie do śnienia. Czas bardziej nielineralny niż zwykle wyprawia coś dziwnego. Z /po/czuciem tego ile to trwa. I ile może potrwać. Ciekawość. Tym razem to ona pomaga. Nie spanikować.

963

Wdzięczność. Siedzisz w aucie i pozwalasz otulić się dźwiękom. Temperatura na zewnątrz spada do tej, którą lubisz najbardziej, niebo zasnuwają chmury. Balkon otwarty na oścież bo burza i deszcz . Muzyka wokół. Ciepło w okolicach serca. Kąpiel. Bilety do kina. Przepływy. Płyniesz więc. Pełnia księżyca i energia od której „tańczysz na wulkanie”. Tracisz czujność. Na tyle, żeby poczuć. Wszystko co się wydarza / albo nigdy nie wydarzy. Skrzyżowania dróg. Pstryczki w nos od Wszechświata, który wie o Tobie więcej niż Ty sama. Chcesz. Nie chcesz. Uciec. Wycofać się ze słów. Nie prostować niczego. Wcisnąć niepokój głęboko pod zachwyt kolorem nieba za oknem.

961

Ulga. I senność. To właśnie czuję siedząc z kotem przytulonym do ręki i pijąc w piątkowy wieczór ciepłą wodę z kawałkami mandarynek. Tydzień pełen rozmów. Z nieznajomymi. Załatwianie spraw urzędowych. Emocje. Rozciągnięte na skali po maksimum. Pierwsze razy. Niekoniecznie te dobre. Gdy ktoś nagle zmienia pas na ten, na którym jesteś ty. Inne pierwsze. Wzruszenie, bo posadziłaś drzewo. Promienie słońca na czubku ledwo wyrastającym z ziemi. Ludzie, których filozofii życia nie rozumiesz. I wolisz omijać. Decyzje. Jak lekcje od życia. Zmęczenie. A przecież czujesz energię w opuszkach palców i ciepło wewnątrz dłoni. Tak wyraźnie, że prawie dostrzegasz jaki ma kolor i kształt. Intuicja. Myśli o tym co się wydarzy przed tym co się wydarzyło. Jakby ich więcej. Znów. I coraz trudniej odwrócić się i udawać, że ich nie ma.

Już nie chcesz się odwracać.

960

Drobiazgi. Jakby to z nich i towarzyszących im emocji składał się wszech/świat. Tyle ich umyka. Radość na myśl o 100-letniej osobistej Babci, która ostatnio zapragnęła sukienki. Pęd na rowerze. A może właśnie brak pędu. Wokół przecież ptaki, wiosna, zapach jaśminu. A w nogach ociężałość. Mimo, że niedawno Pustynia Błędowska i góry. W górach tyle wiatru. Krokusy. Widok na Tatry. Na hołdzie też wiatr. Choć zamiast krokusów rozbite szkło, to jednak przestrzeń. Słuchawki na uszach. Muzyka. Bycie w tu i teraz . Jak w świąteczny niedzielny wieczór na spacerze w okolicach Nikiszowca. Herbata po. I koty. Drobiazgi. Poniedziałkowe odwożenie do Gliwic. Pusta droga. Śpiew w aucie. Słowa wymieniane wirtualnie z kimś obcym, a jednak bywającym w tych samych przestrzeniach. Mijanie się . O włos. Na kilometr. Intensywność zdarzeń sprawia, że 4 dni rozciągają się w dużo więcej. Nielinearność zdarzeń. Kubek lodów wciągnięty wieczorem. Balkon otwarty na oścież. Prezent z Maroka. Gołe stopy na piasku. Nieodebrany telefon.

959

Ostatnio czuję się tak bardzo różnie. Ciężki tydzień, Jakby wszystko co w głowie odkładało się w ciele. Przytłaczając ciężarem rozmów. Decyzji. Tym, że czyjeś: sprawdzam – wymaga reakcji. Katar. Ból gardła. Neosine w krwiobiegu. Ból głowy. Ból..

Tak łatwo przegapić kolejną zmianę. Moment, w którym wiosna nagle rozszerza źrenice. Wlewając w żyły inne emocje. Nie pytając czy może. Zmiana planów. Na sam na sam ze sobą. Nagle. Choć przecież zdążyłabym dziś na koncert. A jednak niewytłumaczalnie mocno. /Po/czucie, że nie. Jeszczcze tylko zapach paczuli i muzyka. Wokół.

958

Myśli o końcach świata/ światów , rozmowy nawet, jak klamra spinająca początek i koniec dnia. Po drodze tyle muzyki. Koncert Nosowskiej. Emocje. Rozglądam się po nich wieczornie próbując zidentyfikować źródła niektórych głęboko w sobie. Wdzięczność, że opadają równie szybko jak się pojawiają. W zamian pojawia się akceptacja. Ulga, że przecież nikt niczego nie musi. Nawet ja.

957

Kontrasty. Jak to w życiu. Poranny zachwyt pierwszym basenem od lat. Tym, jak bardzo, silny strumień wody rozluźnia wszystko to, co nagromadziło się w okolicach szyi. Dzień w pracy całkiem dobry. Wieczorne szczęścia w nieszczęściu. Kiedy myślisz, że rozwaliłaś komuś lusterko. I sobie. A potem ten ktoś naprawia Twoje, a tamto jego ma się całkiem dobrze. Spięcia. „Rozpięcia”. Asynchronicznie. A może jednak w rytm kieliszków wypijanego wina. Aż się do kina na fali / nie do końca wiesz czego / umawiasz. Z rozpędu.